W piątek po pracy umówiłam się z koleżanką :) Obłowiłam się w mega przecenione bolerko w ślicznym zielonkawym kolorze i w bluzeczkę na ramiączkach- no cóż przezroczystą ciupkę (tak cienka bawełna). W Empiku obłowiłam się w fondue w kształcie serca- nie mogłam sobie darować! W końcu należy mi się jakiś prezent urodzinowo- imieninowy ;) (jakiś czas temu na wyprawie z Shiro-chan też polowałyśmy w Empiku i upolowałam - jak dla mnie prześliczna cukierniczkę). Do rzeczy!
Oto moje fondue na czekoladę, które już patentowaliśmy z bananem- pyszotka! Julianka była w siódmym niebie. Od teraz gdy pytam skąd pochodzi fondue odpowiada, że z Francji ;)
W tle widać moją maszynę z lat 70' tych która dostałam od kolegi :) szyje na prawdę przednie!
Ciągnie mnei do maszyny, zwłaszcza do tej, bo jeszcze nie poznałyśmy się do końca. Żeby tradycji stało się zadość, ona też dostała imię (jak i poprzednia maszyna). Jest ze stali, zielona, wiec jakoś nie żeby źle kojarzy mi się z sąsiadami z prawej granicy. Więc imię Sasza bądź Saszinka :) Może to dziecinne, ale jaj uż tak mam. Więc wspólnie z Saszą dokonałyśmy dziś dzieła zniszczenia- obrus: materiał nie znany, kupiłam na lumpeksie zasłonę właśnie o tak sympatycznych kwiatuszkach iż jest już moja, tylko moja!! W formie obrusu już teraz :) i widać moją cukierniczkę i nowe podkładki :) Życzę miłego niedzielnego wieczoru!!